Był na pierwszych stronach gazet. I na drugich, i trzecich, i… kolejnych. Odszedł Bronisław Bugiel, fotoreporter „Gazety Lubuskiej”. Artysta fotografik. Zostawił po sobie tysiące zdjęć. Dla nas, miłośników dawnej Zielonej Góry, jedna z najważniejszych postaci – jemu zawdzięczamy chwile wzruszeń, gdy oglądamy nasze miasto sprzed 60, 50 czy 40 lat…
– Odszedł po cichu… Cieszył się bardzo gdy wiedział, że jego fotografie radują nasze oczy… – napisał na EX_Zielona Góra-2 Radosław Bugiel, informując o śmierci ojca.
To prawda. Radowały i będą dalej radować, bo powstały ich tysiące. A my uwielbiamy je oglądać. Zarówno na ostatniej stronie „Łącznika”, jak i w internecie.
– Wie pan, ja nigdy nie robiłem kolorowych zdjęć. Najlepsze są czarno-białe – mówił mi przed laty Bronisław Bugiel. – Oczywiście zrobiłem kilka kolorowych zdjęć na okładki, ale to się nie liczy.
Rocznik 1934, trafił do Zielonej Góry z nakazu pracy. Absolwentów szkół przerzucano do pracy nawet na drugim krańcu Polski. Tak kompletowano kadry m.in. w naszym mieście.
Dzięki takiemu nakazowi ze Śląska do Zielonej Góry trafił nasz bohater. Świeżo upieczony absolwent Technikum Fototechnicznego w Stalinogrodzie (tak wtedy nazywały się Katowice) wsiadł do pociągu i… pojechał do Jeleniej Góry.

Bronisław Bugiel (1934-2021)
– W końcu trafiłem na miejsce. 1 lipca 1954 r. do pracy w redakcji „Gazety Zielonogórskiej” przyjmował mnie pierwszy naczelny – Wiktor Lemiesz. W jego gabinecie półki uginały się pod książkami Lenina i Stalina – wspominał w rozmowie za mną. – Pamiętam, że strasznie bał się wszelakich chorób. Wystarczyło przy nim kichnąć a już delikwenta wyrzucał z gabinetu w obawie przed zarażeniem się. To miało swoje dobre strony. Kiedy chciał mnie za coś zrugać, wyciągałem chusteczkę do nosa i udawałem, że mam katar. Rozmowa kończyła się bardzo szybko.
Młody fotoreporter na kilka miesięcy zamieszkał w przedwojennym hotelu „Pod Orłem Rzeszy” przy ul. Jedności (przez wiele lat mieścił się tutaj słynny Karmazyn). Wtedy w hotelu należącym do KW PZPR mieszkało wielu sprowadzonych do miasta zielonogórskich dziennikarzy i działaczy partyjnych.

Lata 80. Kolejka do Kreślarza. Możemy się domyśleć, że zielonogórzanie stoją za… papierem toaletowym.
– Po moim rodzinnym, ruchliwym Chorzowie myślałem, że nie wytrzymam tej ciszy. Po kilku miesiącach przeniosłem się do redakcyjnego domu przy ul. Botanicznej – opowiadał. Później, 20 metrów obok, postawił swój dom, w którym mieszkał do śmierci.
Początkowo zdjęcia robił prywatną zorką, bo w redakcji był tylko jeden służbowy aparat. Do oświetlania fotografowanych pomieszczeń używano magnezjum (podpalony proszek dawał odpowiednie światło). Później przyszedł czas na wybuchowe lampy błyskowe.
– To były lampy jednorazowe, które często pękały, obsypując szkłem całą okolicę. Pamiętam, że jedna z nich poraniła dygnitarza z KW PZPR. Musiałem się tłumaczyć, że nie był to zamach – śmiał się wspominając.

Przełom lat 50. i 60. XX wieku. Al. Niepodległości zimą. Zaśnieżoną ulicą jadą autobusy komunikacji miejskiej.
Praca fotoreportera nie była łatwa. Zwłaszcza w terenie, gdzie trzeba było dojechać motorowerem. – Jechało się powoli, dzięki czemu wiele można było zobaczyć i sfotografować – opowiadał o podróżach komarkiem do… Słubic.
W 1991 r. zrezygnował z pracy w redakcji. Na pół etatu fotografował zabytki dla konserwatora zabytków. Zajął się sadownictwem i pszczelarstwem. Od 1991 r. członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Pod koniec życia skupił się robieniu zdjęć w zapomnianej, XIX-wiecznej technice gumy.

Stary Rynek na początku lat 60. Akcja sadzenia drzew przed głównym wejściem do ratusza.
Tomasz Czyżniewski Codziennie nowe opowieści i zdjęcia Fb.com/czyzniewski.tomasz